Jak co roku, przy okazji Międzynarodowego Dnia Solidarności Ludzi Pracy
wyszły na wierzch wszystkie linie podziału i konflikty, jakie dzielą środowiska
na lewo od centrum. O tym, kto z kim będzie szedł razem, a kto z kim na pewno
nie, zaczęło się mówić już od początku kwietnia.
Od czasu powrotu
Leszka Millera na stanowisko przewodniczącego Sojuszu Lewicy Demokratycznej,
partia ta poczęła wykorzystywać 1 maja jako okazję do uwiarygodnienia się w
roli reprezentacji interesów pracowniczych. Stąd dbałość o liczną frekwencję i
eksponowanie bliskości z OPZZ.
Wygłaszanie
prospołecznych sloganów w SLD-owskim wydaniu wypadło groteskowo. Nie przez brak
powagi samych sloganów, lecz komiczną sztuczność Jana Guza w roli trybuna
ludowego oraz pomaganie Leszkowi Millerowi przez „suflera”. Uczynienie jednym z
centralnych punktów obchodów występ zespołu Weekend dopełniło obrazu nędzy i
rozpaczy.
Tym razem ułatwienie
dla Sojuszu stanowił brak konieczności konkurowania z Ruchem Palikota, który
odpuścił sobie jakiekolwiek zaangażowanie w Święto Pracy. Oczywistą
oczywistością pozostaje dostrzeżenie związku między rezygnacją z ukłonu w lewą
stronę przy okazji 1 maja a próbą – przynajmniej wizerunkową - powrotu RP na
pozycje bardziej liberalne,
Nie tylko RP należał
do grona wielkich nieobecnych. Ze świętowania 1 maja zrezygnowała także Polska
Partia Pracy. Wśród oficjalnych powodów PPP wymieniała niechęć do bycia
kojarzonym z przepychankami na centrolewicy. Uwagę skupiła jednak pierwszomajowa
rezygnacja Bogusława Ziętka ze stanowiska przewodniczącego ugrupowania, co skłania
do szukania rzeczywistych przyczyn nieobecności w sytuacji wewnątrz partii. W
PPP idą zmiany? Powiązana z Sierpniem 80’ formacja była ostatnio była bardzo
aktywna przy okazji strajków na Śląsku oraz kampanii na rzecz darmowego transportu
publicznego. W uzyskaniu lewicowej wiarygodności wciąż jednak przeszkadza jej
zdominowanie kierownictwa przez „starą gwardię” z prawicową przeszłością.