22 listopada 2013

Kennedy i Smoleńsk. O fałszywej symetrii teorii spiskowych

W  rocznicę zabójstwa JFK polskie media opublikowały sporo okolicznościowych tekstów. Tragicznemu wydarzeniu poświęcone zostało m.in. całe wydanie  dodatku historycznego Gazety Wyborczej.
 
Widać wyraźnie, że polskim środowiskom liberalno-lewicowym* teorie spiskowe na temat zabójstwa prezydenta USA przysparzają niemałego problemu. Nie sposób zignorować faktu, że wokół tej sprawy istnieje zbyt wiele niejasności, a większość amerykańskiej opinii publicznej nie wierzy w rządowy opis wydarzeń. Jednak traktowanie serio jakichkolwiek teorii spiskowych utrudniałoby obronę oficjalnej wersji w innym przypadku  – katastrofy smoleńskiej.
 
Kibice zespołu Macierewicza mogliby zapytać: skoro wierzycie, że Kennedy’ego zabili tak naprawdę Kubańczycy/CIA/mafia (niepotrzebne skreślić), to dlaczego nie dopuszczacie do siebie myśli, że za śmiercią naszej głowy państwa nie stoją Rosjanie i Platforma Obywatelska? Cóż, wykazywanie rzekomego braku konsekwencji w głoszonych poglądach to ABC chwytów erystycznych. Obronić się przed nim ciężko, a najlepszą obroną jest powstrzymywanie się od sądów potencjalnie odbieranych jako niespójność.
 
Niepisowscy dziennikarze w większości dystansują się więc wobec teorii spiskowych dotyczących zabójstwa Kennedy’ego. Szczerze lub kalkulując potencjalne skutki. Najdalej idzie chyba Wojciech Orliński, który otwarcie sprowadza wierzących w drugiego strzelca i trzecią kulą do pozycji oszołomów. Jest to swoisty akt uderzenia się w piersi: tak, na lewicy też są idioci. Poprzez odcięcie się od nich można już dalej stać na straży jedynej słusznej racjononalności.
 
Teorie spiskowe nie bez przyczyny kojarzą się z gadaniną oszołomów i nawiedzonych nerdami. Jakie budzą się pierwsze z nimi pierwsze skojarzenia? Bomby helowo-laserowe i sztuczne mgły, czyli fantastyczne hipotezy, do których stawiania potrzeba sporej wyobraźni. Eufemistycznie to nazywając.
 
Warto zwrócić uwagę, że powyższe skojarzenia wiążą się przede wszystkim z aspektem technicznym. W armii teoretyków spiskowych pierwszoplanową rolę odgrywają specjaliści (często samozwańczy) w dziedzinie nauk ścisłych. A ich emocje rozpala wychwytywanie niezgodności w detalach typu trajektorii pocisku.
 
W tym wszystkim ginie często aspekt polityczno-społeczny, który stanowi punkt wyjścia (pretekst?) dla tych wszystkich eksperymentów myślowych. Zwolennicy teorii spiskowych tak bardzo wchodzą się w sztuczną mgłę, że zapominają o zajęciu się fundamentalnym pytaniem: po co?
 
Można nienawidzić Putina i Komorowskiego (takoż Hoovera i Johnosona), podejrzewając ich o bycie zdolnymi do wszystkiego. Lecz fanatyczne zaślepienie, odmawiające aktorom życia publicznego elementarnej racjonalności, to osobna sprawa. Nie chodzi tu o to, czy Putin i Komorowski osobiście ścinali brzozę ciemną nocą. Chodzi o to, jaki niby mieli w tym interes.
 
Pod tym względem alternatywne wizje zamachu na JFK nie brzmią aż tak bardzo fantastycznie. Młody prezydent USA i jego brat narobili sobie wielu wrogów, a wśród nich także niezwykle wpływowych. Pozbycie się  Kennedych metodami innymi niż zabójstwo byłoby może bardziej subtelne, ale niekoniecznie łatwiejsze. Choćby ze względu na ich ogromną popularność (jak doprowadzić przy niej do impeachmentu?).
 
Inaczej przedstawiają się domniemane motywacje domniemanego zamachu smoleńskiego. Trudno by władzom rosyjskim podobała się polityka zagraniczna Lecha Kaczyńskiego, jednak nie stanowiła ona większego zagrożenia. Organizowanie poparcia dla Gruzji w czasie wojny o Osetię Południową nie sprzyjało rosyjskiej soft power na arenie międzynarodowej, ale hard power pozostawałaby niewzruszona. Środkowoeuropejscy liderzy towarzyszący polskiemu prezydentowi może daliby sobie przykręcić kurek z gazem za Tibilisi, niekoniecznie już jednak by za nie ginęli.
 
Przyjmijmy, czysto hipotetycznie, dążenie Rosjan do zmiany władzy w Polsce na najwyższym szczeblu. Czy zamach cokolwiek by tu pomógł? Wręcz przeciwnie, na fali współczucia Jarosław Kaczyński zyskał większe poparcie niż byłby w stanie osiągnąć jego brat w normalnym przebiegu wyborów prezydenckich (w odbicie się sondażowych słupków popularności Lecha Kaczyńskiego nie wierzył chyba szczerze nawet sam obóz PiS). Najlepszą strategią dla rzekomych zamachowców, niezależnie czy uznaje się za nich tylko rosyjskie władze czy także PO, pozostawałoby spokojne oczekiwanie.
 
Dla co bardziej zapalczywych prawicowych radykałów Komorowski bądź Kwaśniewski to zdrajcy, którzy chodzą na pasku Rosji. Jednak jeżeli przyjrzeć się temu trzeźwo, to koncepcje polityki zagranicznej wobec Rosji nie różnicują się specjalnie w głównym nurcie polskiej polityki. PiS używa ostrzejszej retoryki niż PO czy SLD, ale wszystkie formacje pozostają zgodne co do orientacji prozachodniej i przekonywania do niej bliskiej zagranicy Rosji (Ukrainy, Gruzji). Dla porównania, jastrzębią politykę zagraniczną Johnsona dzieliła przepaść od  gołębiej linii dawnego szefa. Jaka to dla zmiana, która nic nie zmienia poza personaliami wykonawców polityki?
 
Podsumowując, znaku równości między poszczególnymi teoriami spiskowymi nie ma. Choć wszystkie zatracają się w pseudonaukowych fantazjach nolife-ów i usługiwaniu kanapowym ekstremistom, nie wszystkie znajdują równie dobre wyjściowe podstawy do rozwijania ich w kierunku paranoicznej detalomanii.
 
Teorie spiskowe to zupełnie nie moja bajka. Trawestując słynne powiedzenie Engelsa o antysemityzmie, uważam je za socjalizm idiotów. Coś, co zaciemnia szerszy, ponadjednostkowy obraz procesów społecznych i historycznych. Nie uznaję jednak także wygodnych, fałszywych symetrii. Sceptycyzm wobec sztucznych mgieł nie musi równać się sceptycyzmowi wobec motywowanego litością nad Jacqueline Kennedy strzału Ruby’ego.
 
*Zamiast krótkiego przypisu do "środowisk liberalno-lewicowych" z początku tekstu, pozwolę sobie na cały akapit. Mam świadomość dokonanego uproszczenia – na radykalnej prawicy występują bowiem licznie ateiści smoleńscy, a po drugiej stronie barykady nieszczęsny wynalazek w postaci lewicy smoleńskiej. Nie chcę się znów pastwić nad lewicą smoleńską, gdyż czyniłem to już niegdyś na Forum Młodej Lewicy. Jednak jedyny jej "lewicowy wkład w smoleńskość" to po prostu kolejny z rzędu przejaw reaktywności wobec prawicy i nieumiejętności tworzenia autentycznie niezależnych narracji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz