Tekst publikuję tutaj, aby uniknąć nadmiaru "okołokorwinowskich" wpisów na stronie głównej FML.
Po wyborczym
sukcesie korwinistów liberalno-lewicowi publicyści zaczęli stawiać pytanie: skąd oni się w ogóle wzięli?
Korwin-Mikkego można
przedstawiać po prostu jako polityka antyestablishmentowego lub antysystemowego.
Kolejną odsłonę prawicowego backlashu,
mamiącego tematami zastępczymi i fałszywą świadomością - wbrew realnym
interesom socjoekonomicznym większości elektoratu.
Warto jednak zwrócić
uwagę, że KNP karmi się narracjami, pod które przygotowały grunt środowiska i
instytucje jak najbardziej głównego nurtu. Antoni Michnik zwraca
uwagę na rolę systemu edukacji. Jest to właściwy kierunek, biorąc pod uwagę
popularność KNP w najmłodszych grupach wyborców. Ale wciąż nie pozwalający na
całościowe wyjaśnienie problemu.
Zacznijmy od lat 80-tych
minionego stulecia. Korwin-Mikke miał możliwość dość swobodnego publikowania na
łamach Polityki, z czego skwapliwie
korzystał. Jego felietony nie stanowiły zagrożenia dla władzy, która de facto zmierzała ku modelowi chińskiemu
(vide: tzw. socjalizm rynkowy
Rakowskiego). Występowała więc ideowa zbieżność, a przynajmniej pakt o nieagresji,
polskich pseudokomunistów z konserwatywnym liberałem (broniącego dziś zdecydowanie
autorytarnego kapitalizmu w wykonaniu Państwa Środka). Warto wspomnieć, że
lider KNP nie szczędził też ciepłych
słów pod adresem Leszka Millera.
Ale nie tylko
pseudokomuniści hodowali korwinizm. Elitom postsolidarnościowym, które przeżyły
gorączkową fascynację neoliberalizmem, przeszkadzały w polityku-brydżyście
głównie rzeczy drugoplanowe: ekstrawagancki wizerunek, kontrowersyjne poglądy w
kwestiach obyczajowych itd. Miłościwie panujący nam premier, Donald Tusk,
podzielał nawet na początku lat 90-tych korwinowski sposób
myślenia o dyktaturze Pinocheta. Demokracja poświęcona w imię wolnego rynku
– to właśnie rozumiano w Polsce jako liberalizm.
Obie strony Okrągłego
Stołu myślały i działały po korwinowsku przynajmniej w pewnych aspektach.
Tymczasem prezes UPR uciekał w coraz większe dziwactwa, lądując wraz ze swą
planktonową partią na zupełnym marginesie. Jego dawni zwolennicy pouciekali do innych
ugrupowań, dających realne szanse w poważnej polityce. Dzięki temu wirus korwinizmu,
nawet jeśli w nieco osłabionej wersji, krążył dalej w głównym nurcie. Zwłaszcza
w Platformie Obywatelskiej, której rys konserwatywno-liberalny zaznaczał się jeszcze
do niedawna całkiem mocno.
Uzupełnijmy ten
obraz o parę specyficznych elementów polskiego dyskursu politycznego w epoce
transformacji. Choćby fascynację Stanami Zjednoczonymi, uważanych za najbardziej
zachodni z krajów mitycznego Zachodu. Wraz z zachłyśnięciem się hamburgerami i Miami Vice przyszła nad Wisłę miłość do modelu
prezydenckiego i jednomandatowych okręgów wyborczych. Beneficjentem tego
zapatrzenia w Wuja Sama stała się najbardziej amerykańska prawica z wielu amerykańskich
prawic lat 90-tych. Czy w jakimkolwiek państwie zachodnioeuropejskim istnieje
znacząca partia libertariańska? Nie, ale już w Stanach Zjednoczonych takowa
istnieje. I ma się dobrze - pozbawiona reprezentacji wyłącznie za sprawą
systemu wyborczego.
Wszystko powyższe
zaczęło się zmieniać niedawno. Byli KLD-owcy odstąpili od wolnorynkowej
ortodoksji, mierząc się z wyzwaniami realnie sprawowanej władzy. Kryzys 2008
roku przesunął klimat intelektualny na lewo. Wojny w Iraku i Afganistanie wyleczyły
Polaków – przynajmniej do pewnego stopnia – ze ślepej fascynacji Wujem Samem.
Ale korwinowska
sekta wciąż trwała. Jej zwolennicy uodpornili się na jakąkolwiek modyfikację
poglądów (a jeśli już, to odrzucając wszystko jak leci i pozostawiając miejsce
na świeży napływ kuców). Paradoksalnie,
rozmycie się konserwatyno-liberalnych naleciałości w mainstreamie umożliwiło wielki powrót konserwatywnych liberałów w
wersji hard.
Nie znaczy to w
żadnym wypadku, że potencjał konserwatyzmu i liberalizmu osłabł w głównym
nurcie. Po prostu doktryny te odłączyły się od siebie co najmniej na poziomie
retorycznym. PiS i SP postawiły na socjalkonserwatyzm (kończący się, rzecz
jasna, na sięganiu po Zytę Gilowską w stosownym momencie, czyli sprawowaniu
rządów). PO stało się partią dla wszystkich i nikogo, celując w antypisizm i mętnie
rozumianą modernizację. Jedynym wiernym uczniem Krula pozostał Jarosław Gowin, któremu – jak większości podróbek –
nie udało się zastąpić oryginału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz