1 czerwca 2014

Antysystemowy produkt systemu

Tekst publikuję tutaj, aby uniknąć nadmiaru "okołokorwinowskich" wpisów na stronie głównej FML.
 
Po wyborczym sukcesie korwinistów liberalno-lewicowi publicyści zaczęli stawiać pytanie: skąd oni się w ogóle wzięli?
 
Korwin-Mikkego można przedstawiać po prostu jako polityka antyestablishmentowego lub antysystemowego. Kolejną odsłonę prawicowego backlashu, mamiącego tematami zastępczymi i fałszywą świadomością - wbrew realnym interesom socjoekonomicznym większości elektoratu.

 
Warto jednak zwrócić uwagę, że KNP karmi się narracjami, pod które przygotowały grunt środowiska i instytucje jak najbardziej głównego nurtu. Antoni Michnik zwraca uwagę na rolę systemu edukacji. Jest to właściwy kierunek, biorąc pod uwagę popularność KNP w najmłodszych grupach wyborców. Ale wciąż nie pozwalający na całościowe wyjaśnienie problemu.
 
Zacznijmy od lat 80-tych minionego stulecia. Korwin-Mikke miał możliwość dość swobodnego publikowania na łamach Polityki, z czego skwapliwie korzystał. Jego felietony nie stanowiły zagrożenia dla władzy, która de facto zmierzała ku modelowi chińskiemu (vide: tzw. socjalizm rynkowy Rakowskiego). Występowała więc ideowa zbieżność, a przynajmniej pakt o nieagresji, polskich pseudokomunistów z konserwatywnym liberałem (broniącego dziś zdecydowanie autorytarnego kapitalizmu w wykonaniu Państwa Środka). Warto wspomnieć, że lider KNP nie szczędził też ciepłych słów pod adresem Leszka Millera.
 
Ale nie tylko pseudokomuniści hodowali korwinizm. Elitom postsolidarnościowym, które przeżyły gorączkową fascynację neoliberalizmem, przeszkadzały w polityku-brydżyście głównie rzeczy drugoplanowe: ekstrawagancki wizerunek, kontrowersyjne poglądy w kwestiach obyczajowych itd. Miłościwie panujący nam premier, Donald Tusk, podzielał nawet na początku lat 90-tych korwinowski sposób myślenia o dyktaturze Pinocheta. Demokracja poświęcona w imię wolnego rynku – to właśnie rozumiano w Polsce jako liberalizm.
 
Obie strony Okrągłego Stołu myślały i działały po korwinowsku przynajmniej w pewnych aspektach. Tymczasem prezes UPR uciekał w coraz większe dziwactwa, lądując wraz ze swą planktonową partią na zupełnym marginesie. Jego dawni zwolennicy pouciekali do innych ugrupowań, dających realne szanse w poważnej polityce. Dzięki temu wirus korwinizmu, nawet jeśli w nieco osłabionej wersji, krążył dalej w głównym nurcie. Zwłaszcza w Platformie Obywatelskiej, której rys konserwatywno-liberalny zaznaczał się jeszcze do niedawna całkiem mocno.
 
Uzupełnijmy ten obraz o parę specyficznych elementów polskiego dyskursu politycznego w epoce transformacji. Choćby fascynację Stanami Zjednoczonymi, uważanych za najbardziej zachodni z krajów mitycznego Zachodu. Wraz z zachłyśnięciem się hamburgerami i Miami Vice przyszła nad Wisłę miłość do modelu prezydenckiego i jednomandatowych okręgów wyborczych. Beneficjentem tego zapatrzenia w Wuja Sama stała się najbardziej amerykańska prawica z wielu amerykańskich prawic lat 90-tych. Czy w jakimkolwiek państwie zachodnioeuropejskim istnieje znacząca partia libertariańska? Nie, ale już w Stanach Zjednoczonych takowa istnieje. I ma się dobrze - pozbawiona reprezentacji wyłącznie za sprawą systemu wyborczego.
 
Wszystko powyższe zaczęło się zmieniać niedawno. Byli KLD-owcy odstąpili od wolnorynkowej ortodoksji, mierząc się z wyzwaniami realnie sprawowanej władzy. Kryzys 2008 roku przesunął klimat intelektualny na lewo. Wojny w Iraku i Afganistanie wyleczyły Polaków – przynajmniej do pewnego stopnia – ze ślepej fascynacji Wujem Samem.
 
Ale korwinowska sekta wciąż trwała. Jej zwolennicy uodpornili się na jakąkolwiek modyfikację poglądów (a jeśli już, to odrzucając wszystko jak leci i pozostawiając miejsce na świeży napływ kuców). Paradoksalnie, rozmycie się konserwatyno-liberalnych naleciałości w mainstreamie umożliwiło wielki powrót konserwatywnych liberałów w wersji hard.
 
Nie znaczy to w żadnym wypadku, że potencjał konserwatyzmu i liberalizmu osłabł w głównym nurcie. Po prostu doktryny te odłączyły się od siebie co najmniej na poziomie retorycznym. PiS i SP postawiły na socjalkonserwatyzm (kończący się, rzecz jasna, na sięganiu po Zytę Gilowską w stosownym momencie, czyli sprawowaniu rządów). PO stało się partią dla wszystkich i nikogo, celując w antypisizm i mętnie rozumianą modernizację. Jedynym wiernym uczniem Krula pozostał Jarosław Gowin, któremu – jak większości podróbek – nie udało się zastąpić oryginału.
 
Korwin-Mikke nie jest więc żadnym wypadkiem przy pracy. Stanowi produkt doskonały polskiej transformacji. Teraz, gdy neoliberalizm budzi coraz więcej wątpliwości, ostatnie bastiony jego fanatycznych wyznawców przeżywają chwilowy swój wielki czas. Pozbawionych wątpliwości ktoś w końcu musi reprezentować…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz