8 lutego 2014

Od Kuklińskiego do Starych Kiejkut

Laurka, jaką Pasikowski nakręcił pułkownikowi Kuklińskiemu (film Jack Strong) ożywiła ciągnący się od lat spór wokół tej postaci. Obie jego strony (był bohaterem/był zdrajcą) podzieliły się według dość oczywistego schematu. Choć istnieją pewne wyjątki, Kukliński wyrósł na idola antykomunistów (tych spóźnionych i niespóźnionych) oraz wroga numer obrońców PRL (mimo wszystko polskiego państwa).
 
W tej kwestii przedstawiono już chyba prawie wszystkie możliwe argumenty, więc nie zamierzam się skupiać na ich powtarzaniu . Osobiście uważam działalność Kuklińskiego za szkodliwą, niedającą się usprawiedliwić szczytnymi motywacjami. Za prawdziwych bohaterów można uznać tych, którzy walkę z system podejmowali jawnie, tak jak członkowie KOR, KPN czy "Solidarności". W imię jasno określonych idei, a nie mętnych interesów obcego kraju. W kontakcie z polskim społeczeństwem, a nie agentami operacyjnymi Wuja Sama.

 
Zbieg okoliczności sprawił, że Jack Strong wszedł do kin akurat w tym samym czasie, gdy powrócił inny gorący temat związany z amerykańskimi służbami specjalnymi. Mowa, rzecz jasna, o problemie tajnych więzień CIA w Polsce. Ci, którzy stają w obronie przegranej sprawy naszej współpracy z najważniejszym sojusznikiem, stosują logikę, która najwyraźniej nie zmieniła się od czasu pierwszego zachłyśnięcia się części Polaków ideologią land of the free: to, co dobre dla Stanów Zjednoczonych jest też dobre dla Polski.
 
Tak, to prawda, że Stany Zjednoczone mają swoje zasługi historyczne we wspieraniu dysydentów w krajach bloku wschodniego. I tak, to prawda, że w nowym układzie geopolitycznym musimy trzymać się bliżej Stanów Zjednoczonych niż Rosji czy Chin. W żaden sposób nie tworzy to jednak uzasadnienia dla naiwnej, bezkrytycznej miłości, jaką darzymy Amerykanów. Przypomnijmy, że Stany Zjednoczone, podobnie jak Polska, są suwerennym krajem, mającym swoje własne cele i interesy. Ich epizodyczna zbieżność z polskimi nie może przekładać się na they say jump, you say how high.
 
Wojny w Iraku i Afganistanie wraz z towarzyszącą im zmianą dyskursu w zakresie praw człowieka (np. akceptacja tortur w imię bezpieczeństwa) dały okazję do przemyślenia roli Stanów Zjednocznych wielu zachodnim społeczeństwom. Ale nie Polakom. U nas wciąż trwa, choć zdaje się nieco słabnąć, potransformacyjne zachłyśnięcie się jedyną słuszną drogą. Co dotyczy zresztą nie tylko polityki zagranicznej, ale też zaczerpniętych ze Stanów Zjednoczonych modeli ekonomicznego (neoliberalny kapitalizm) oraz politycznego (fani ordynacji większościowej i systemu prezydenckiego pozostają niezrażeni przykładami amerykańskich patologii).
 
W kinie oglądamy więc dzielnego i przystojnego pułkownika Kuklińskiego, gdy w tym samym czasie możemy poczytać raporty Amnesty International o podtapianiu czy przykładaniu wiertarki do głowy. Zaś w studiach telewizyjnych wywiadów udzielają byli agenci CIA, którzy nie czują się zażenowani opowiadaniem o działalności wywiadowczej przeciwko krajowi, w którym aktualnie goszczą.

Maszyna ideologiczna ślepej proamerykańskości pracuje pełną parą.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz